Interesować się nowymi mediami, technologią czy reklamą internetową i nie znać Macieja Budzicha, to trochę tak jakby mówić, że jest się sympatykiem piłki nożnej i nie wiedzieć, co to „spalony”. Twórca Blog.mediafun.pl, człowiek roku 2009 według Internet Standard, wykładowca kilku uczelni wyższych, tropiciel nieetycznego marketingu, a prywatnie bardzo sympatyczny człowiek – jednym słowem Maciej Budzich
Poruszasz się w tylu obszarach związanych z internetem, że trudno zdecydować, od czego zacząć rozmowę z Tobą. Spróbujmy od …telewizji. W wywiadzie, którego udzielił nam Nick Sohnemann z firmy TrendONE, stwierdził, że era telewizji dla wszystkich bezpowrotnie się kończy. Jak Ty się do tego odnosisz? Czy czeka nas era pay per view, a może wysoce specjalistycznych kanałów tematycznych, co po części już się dzieje. Jak Twoim zdaniem będą dalej rozwijały się media masowe takie jak telewizja?
Jedyne co się nie zmienia, to czas, który każdy z nas ma do dyspozycji i jest to wciąż 24 godziny na dobę. Dochodzi natomiast mnóstwo rzeczy, które nam ten czas zabierają (gry, konsole, serwisy internetowe, rozrywka w sieci, aplikacje na smartfony), jednocześnie sami decydujemy, kiedy z nich korzystać. Tradycyjna telewizja wciąż jest jednokierunkową tubą, która nadaje interesujący nas program o określonej godzinie. Oczywiście powstają takie rozwiązania jak TVNPlayer, Ipla, Iplex, gdzie możemy sami zdecydować, CO oglądamy, KIEDY oglądamy i NA CZYM oglądamy (telewizor, tablet, smarfon). Ci z czytelników, którzy mają kilkuletnie dzieci już pewnie zetknęli się z tym zjawiskiem – dzieci nie rozumieją już, że na dobranockę trzeba czekać do godziny 19. One chcą już, teraz – najszybciej opanowują YouTube czy aplikacje na urządzeniach mobilnych pozwalające im obejrzeć ulubioną bajkę (ku uciesze rodziców, którzy mają chwilę wytchnienia).Telewizja oczywiście próbuje gonić, łącząc się coraz bardziej z internetem, eksperymentując z aplikacjami na platformie SmartTV czy też jednocześnie nadając obraz i dane z internetu – telewizja hybrydowa (HbbTV). Kolejną sprawą jest „zmęczenie” telewizją, coraz niższy poziom nadawanych audycji, powtarzalność, przewidywalność. Badania przeprowadzone niedawno przez TNS dla PanMedia Western pokazują, że coraz więcej osób włącza telewizor „aby coś grało, migało na ekranie”, często z wyłączonym dźwiękiem – trudno takiemu medium przyciągnąć uwagę widza. Sytuację spadku jakości próbują ratować seriale telewizyjne, ale i te można obejrzeć w sieci, we wspomnianym już wcześniej schemacie „na czymkolwiek, kiedykolwiek i gdziekolwiek” i w dodatku z mniejszą (na razie) ilością reklam. Telewizja oczywiście nie upadnie, marki kanałów zostaną, ale będą wkrótce tak mocno przeplatały się z internetowymi treściami, internetowym video, że zwykły konsument tego nie zauważy. Będzie to natomiast telewizja sprofilowana pod konkretnego widza, który będzie tego po prostu wymagał, a obrazek licznej rodziny siedzącej na kanapie, w przyciemnionym pokoju i oglądającej wspólnie ulubiony serial będzie już tylko ciekawostką z przeszłości.
Czy dla osoby takiej jak Ty, polski internet to dobre pole do obserwacji tego, co się dzieje w nowoczesnych mediach? A może to trochę tak, że obserwujesz rynki bardziej rozwinięte i czekasz, kiedy ta fala, która gdzieś tam powstaje, dotrze do nas?
Nie miejmy złudzeń – Polska nie ma swojej Krzemowej Doliny (mimo różnych prób jej stworzenia). Nie mamy swoich Marków Zuckerbergów czy Stevów Jobsów (mimo zachęcających tytułów w niektórych gazetach) – nie będziemy więc pionierem i przewodnikiem po rewolucjach w mediach i technologii. Co nie oznacza, że powinniśmy mieć kompleksy. Powstają u nas interesujące projekty, serwisy internetowe, firmy tworzące aplikacje na urządzenia mobilne radzą sobie w świecie coraz lepiej, nie mamy się czego wstydzić, jeśli chodzi o rynek gier komputerowych. Szybko adoptujemy trendy i technologie. Nasi programiści czy twórcy aplikacji pojawiają się na międzynarodowych imprezach, konferencjach, wsiąkają w międzynarodową społeczność „startupowców”. Jest też naturalne, że nasz niespełna 40-milionowy, polskojęzyczny rynek nie gwarantuje międzynarodowego sukcesu i wszyscy, którzy mają aspiracje podbić świat zaczną szukać dróg rozwoju i inwestorów w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy oczywiście w USA. Mamy więc w kraju dobre pole do eksperymentów, mamy dostęp do wiedzy i ekspertów, którzy chętnie do nas przyjeżdżają na coraz liczniejsze konferencje biznesowe. Mam też wrażenie, że istnieje coś w rodzaju kolejnego etapu „twórczego napięcia”. Pierwszym było zachłyśnięcie się e-biznesem, startupami, mediami społecznościowymi i magią social media ninja. Teraz nadszedł czas weryfikacji błędów, podejmowania bardziej rozważnych decyzji. Nie mam wątpliwości, że polscy specjaliści będą uczestniczyć w kolejnych rewolucjach, serwisach, usługach w nowoczesnych mediach.
A zdarza się, że ta fala powstaje u nas?
Nie znam takich przypadków. Częściej zdarza się, że jakiś pomysł doskonale dopasowuje się do istniejących trendów, uzyskuje inwestycje i rozwija skrzydła na całym świecie. Którą z dotychczasowych tegorocznych kampanii marketingowych uznałbyś za najbardziej udaną? Ostatnio coraz częściej słyszę, że era Facebooka powoli przemija. Odbieram to trochę tak jakby w I wieku naszej ery ktoś mówił, że Cesarstwo Rzymskie upadnie. Przesadzam? Koniec końców Rzym upadł, ale czy można sobie wyobrazić dzisiejszy internet bez Facebooka? Może na przemijanie Facebooka jest jeszcze za wcześnie – poza nieprzewidzianymi kataklizmami, nie traci się takiej pozycji z dnia na dzień. Jednak rzeczywiście rośnie liczba osób, które są zmęczone miałkością relacji na Facebooku, specjalnie się od niego odcinają – paradoksalnie, nad wyraz często informując o tym właśnie na… Facebooku. Facebook zmienił oczywiście dzisiejszy internet, nie potrafię powiedzieć, czy była to zmiana na lepsze. Nagle skończyła się era odkrywania internetu – „surfowanie po sieci” zamieniliśmy na „siedzenie na fejsie”. Zamiast poszukiwać interesujących nas serwisów, zdajemy się na to, co podpowie nam algorytm Facebooka zasilany preferencjami naszych znajomych i wykupionymi reklamami. To wszystko sformatowane jest w jedyną słuszną formę – określony font, jeden obrazek, jeden link i prośba o „lajki” czy komentarze. Nawet marki dały się nabrać na tę ułudę informacji i bycia trendy. Marka zamiast wykorzystywać Facebooka do komunikowana o swoich wartościach, produktach, dając mi możliwość poznania historii produktu, który chce kupić lub którego jestem fanem (dajmy na to, dobra whisky), nagle serwuje mi idiotyczne konkursy czy idiotyczne pytania o to, jak minął długi weekend. To nie jest internet moich marzeń, to nie jest mechanizm, który pobudza kreatywność. To raczej ciągła walka o więcej fanów, o oszukanie algorytmu Facebooka – zamiast opowiadania historii. Oczywiście my jako użytkownicy, wzorem inżyniera Mamonia, lubimy to, co znamy, więc niechętnie wyskakujemy poza ramy nakreślone przez Marka Zuckerberga. To taki bezpieczny wybór. Często wolimy niedobrego i niezdrowego hamburgera ze sprawdzonego McDrive niż przypadkową budkę z hamburgerami, w której jeszcze nigdy nie jedliśmy. Nawet znienawidzony i odchodzący w niepamięć flash dawał więcej możliwości kreacji, opowiadania historii i przełamywania schematów. Pewien jestem natomiast jednego – kolejna rewolucja, zmiana, koniec Facebooka (możecie sobie wybrać dowolne) będzie wypadkową dzisiejszych „królów” sieci – Facebooka, Google, YouTube, Twittera, Pinteresta, Instagrama. Komuś, kto nie rozumie dzisiejszych serwisów i zasad obecności w internecie (dotyczy to również firm i marek), będzie jeszcze trudniej zrozumieć nadchodzące zmiany. Trzymając się wcześniejszej analogii do McDonald’s – pojęcie Slow Food zrozumiesz i docenisz dopiero wtedy, kiedy wiesz dokładnie, co oznacza Fast Food.
Maciej, co Twoim zdaniem sprawia, że media są „fun”?
Nawiązujesz do mojego nicka, nazwy mojego bloga, nazwy magazynu i ogólnie „mediafunowego” klimatu. Ta zbitka słów wciąż mnie bawi, ale wcale nie jest żartobliwa i przypadkowa – moja fotografia to ja krzyczący przez megafon. Media otaczają nas z każdej strony, próbując wcisnąć nam do głowy mnóstwo niepotrzebnych informacji, sprzedać mnóstwo śmieci. Próbują kierować naszym życiem, emocjami, decyzjami zakupowymi. Jednocześnie w dobie dzisiejszych nowoczesnych technologii, każdy z nas jest medium – każdy z czytelników tego tekstu może go skomentować – pisząc o tym na Twitterze, Facebooku, nagrywając vloga na YouTube czy pisząc komentarz na blogu, mikroblogu. To olbrzymi potencjał. Sam staram się udowodnić, że człowiek z dostępem do klawiatury, internetu i mający niewykorzystaną przestrzeń między uszami, takie kreatywne ADHD, może osiągnąć bardzo wiele. Stoimy więc dzisiaj po dwóch stronach barykady – z jednej strony jesteśmy odbiorcami i bronimy się przed nadmiarem komunikatów, z drugiej strony nadajemy, starając się dotrzeć do jak największej grupy odbiorców. Aby dobrze odnaleźć się w takim świecie trzeba wciąż się uczyć, próbować zrozumieć mechanizmy, jednocześnie nie popadając w paranoję – odnaleźć w tym właśnie „fun”.
A media takie jak blogi – bo nieraz blogi maja więcej „widzów’ niż niejedna telewizja – to tylko wyraz komunikacji siebie, czy też zalążek kolejnej gałęzi e-biznesu?
Blogi, vlogi to trochę odtrutka na to, co podaje nam telewizja, a przede wszystkim medium, które sami tworzymy, sami możemy kontrolować – żaden redaktor naczelny nie potnie ani nie wycofa tekstu, żaden montażysta nie potnie naszej wypowiedzi, tak jak tego nie chcemy. To teoretycznie nasze, wolne media (pomijając regulaminy YouTube, prawo własności platform blogowych). Ta wolność nie oznacza automatycznie dobrej jakości – wciąż na blogach i vlogach mnóstwo jest podłej i nic nie wartej treści – odszukać perełki jest w tym świecie dość trudno. Czy może być z tego biznes – oczywiście, wielu blogerów i vlogerów zarabia na swojej pasji i twórczości. Ale wyceniając taką pracę, stąpałbym twardo po ziemi, tysiące dolarów przeznaczone są dla międzynarodowych blogerów. W Polsce żaden bloger domu jeszcze się nie dorobił, chociaż przypadki z samochodem się zdarzały.
Czy jest coś takiego, co mógłbyś nazwać podstawowym zbiorem narzędzi do komunikacji, by jako startup/firma być zauważonym i zrozumianym w dzisiejszym necie? Własna strona WWW, profil na Facebooku, a może nie. A jeśli nie, to co w zamian? Podjąłbyś się zadania stworzenia takiego pakietu startowego komunikacji w sieci?
Taki podstawowy, uniwersalny zestaw gwarantuje dwie rzeczy – że będzie podstawowy i nic więcej oraz że zapewni tam obecność w sieci dokładnie na poziomie przeciętnej, czyli nijakiej – taka wizytówka w sieci. Doprowadzi nas to do takiej sytuacji, w której czujemy się bezpiecznie, wydaje nam się, że „ogarnęliśmy” nowe media, ale nic poza tym. Tymczasem największym wyzwaniem jest dopasowanie swojej strategii do tego, jaką marką jesteśmy, jaką historię chcemy opowiedzieć, kim są nasi odbiorcy i spełnienia jakich potrzeb oczekują. A tutaj pogrążanie się w schematach, zwłaszcza na konkurencyjnym rynku, jest największym zaniechaniem i niedocenieniem możliwości, jakie mamy przed sobą. Małym firmom i startupom sugerowałbym wybór formuły komunikacji, jaką będziemy prowadzić. Często jest tak, że malutka firma, jednoosobowa działalność tworzy stronę internetową i komunikuje jakby była wielkim koncernem – kilka numerów telefonów (a to jeden, ten sam tylko poprzestawiane cyfry), e-maile do działu zamówień, handlowego, biura, reklamy, prezesa, które i tak spływają na jedną skrzynkę. Tymczasem, o ile produkt lub usługa do tego się nadaje, można ją sprzedawać właśnie jako pojedynczy pasjonat, miłośnik branży w której się pracuje. Niewielki, internetowy sklep ze sprzętem turystycznym łatwiej komunikować, jeśli ofertę będzie przedstawiał sam właściciel prezentujący towar, korzystający z niego podczas swoich podróży, piszący, fotografujący, nagrywający video przy okazji swojej pasji – to przyciąga innych pasjonatów, którzy szybko stają się klientami. To tylko jeden z przykładów takich rozwiązań. Warto podpatrywać większych od siebie, polecam czytelnikom przejrzeć nagrodzonych w Oscarach reklamy, czyli festiwalu Cannes Lions – najważniejszego festiwalu reklamy na świecie. Pojawia się tam mnóstwo kreatywnych pomysłów i skutecznych form komunikacji, które spokojnie można wykorzystać na swoim rynku. Podsumowując – należy najpierw znać swoje potrzeby i możliwości – poznać narzędzia, które możemy zastosować i dopiero potem dopasować to w jedną, spójną strategię komunikacji.
Czy właśnie w obszarze komunikacji w sieci, widzisz potencjał na rozwój nowych startupów?
Ogromna liczba nowych pomysłów i startupów dotyczy właśnie tego, że potrzebujemy albo uwielbiamy wymieniać się informacjami, kochamy komunikować się ze sobą. Obojętnie czy to dotyczy informacji o dostępnych lotach, wolnych biletach, rozkładzie jazdy, repertuaru kin czy obowiązujących trendów w ubiorze, winach czy potrawach. Rozproszonych danych w sieci jest mnóstwo, wciąż ich przybywa, zostawiamy mnóstwo „śladów” w sieci – można to wykorzystać – na takiej bazie będą wciąż powstawały nowe startupy.
Dziękuję za rozmowę.