Trzeba mieć otwarte oczy

Rozmawiamy z Dominikiem Szarkiem i Marcinem Jaśkiewiczem – prowadzącymi Webshake.tv. Żyjemy w świecie, w którym coraz bardziej liczy się specjalizacja. Jeśli jesteś dobry we wszystkim, to nie jesteś dobry w niczym – takie slogany docierają do nas z każdej strony. Bywa, że ulegając tym podszeptom, jeszcze mocniej zagłębiamy się we własnym świecie swojego produktu, usługi czy rynku, tracąc przy tym szerszą perspektywę tego, co dzieje się dookoła. Całe szczęście, że są dookoła nas ludzie, dla których życie w ciasnych skorupach zaszufladkowania do jednego tylko obszaru e-biznesu byłoby nie do zniesienia. Ludzie, dzięki którym możemy na co dzień przekonywać się, że świat e-biznesu żyje i rozwija się w nieprawdopodobnym tempie. Do takich osób z pewnością możemy zaliczyć Marcina Jaśkiewicza i Dominika Szarka prowadzących program Webshake.tv.

Marcin, na stronie „Ludzie polskiego internetu”, w miejscu, gdzie każdy wpisuje swoje motto, Ty wpisałeś: The only thing worse than starting something and failing… is not starting something. (Jedyną rzeczą gorszą niż rozpoczęcie czegoś i porażka… jest niezaczynanie tego). To Twoje motto?

Jedno z kilku, którymi staram się kierować w życiu. Każda nowe działanie daje spore doświadczenie, a to procentuje. Wielu ludzi boi się porażki, dopieszcza projekt miesiącami, zanim wypuści go na rynek. Najważniejsze jest stworzenie podstawowego planu, wymyślenie, co chcemy zrobić, jak ma to wpłynąć na nasz biznes i po prostu sprawdzenie tego w warunkach bojowych. Jeśli nie wyjdzie, zbieramy dane i analizujemy, dlaczego się nie udało. Taka wiedz a jest niesamowicie cenna. I nie chodzi o to, żeby robić coś na wariata – tylko, by realizować projekty, w które naprawdę wierzymy i są ku nim przesłanki biznesowe.

Z kolei Ty Dominik w tym samym miejscu wpisujesz: Believe in butterflies. If they can fly a thousand miles, think what you can do. (Uwierz w motyle, jeśli one potrafią przelecieć tysiąc mil, pomyśl, co Ty potrafisz). Dlaczego akurat to motto wybrałeś dla siebie?

Ono pokazuje, że tak naprawdę, jako ludzie, jesteśmy ograniczani wyłącznie przez samych siebie. I to nie tylko w sferze biznesowej, lecz także we wszystkich pozostałych. Sami narzucamy sobie limity, ale usprawiedliwień szukamy wszędzie dookoła. Widzę na swoim przykładzie, w jaki sposób sam rozwijam się od momentu nagrania pierwszego odcinka, od chwili założenia pierwszej własnej firmy itd. W ISTV tak naprawdę każdego dnia przekonujemy się, że nie ma rzeczy niemożliwych – niektóre wymagają po prostu większego wysiłku niż inne.

Zastanawiając się nad tym, co robicie doszedłem do wniosku, że jesteście trochę jak tacy podróżnicy z National Geogrpahic, którzy przemierzają lądy i morza, nagrywając różne cuda przyrody. Tyle że Wy podróżujecie po sieci i pokazujecie to, co tam się dzieje. Dobre porównanie?

Na pewno jest to trafione porównanie, ponieważ faktycznie, mając na koncie ponad 130 odcinków naszego programu, „przemierzyliśmy” solidny kawał internetowego lądu. Poznaliśmy go od wielu stron, nie tylko przekopując się przez tysiące newsów, lecz także na własnej skórze. I to zarówno od strony biznesowej, jak i produktowej, spotkaliśmy mnóstwo fantastycznych osób i pojawiliśmy się na niezliczonej liczbie eventów. To wszystko staraliśmy się przekazać naszym widzom, by mogli poczuć się współtowarzyszami naszych „podróży”.

Wiem, że jesteście zagorzałymi fanami piłki nożnej. Odwołam się więc do przykładu, który będzie Wam bliski. Czytałem ostatnio jeden z najbardziej znanych dzienników sportowych i to co mnie zaskoczyło, to częstotliwość negatywnych komentarzy i opinii jej dziennikarzy na temat poziomu polskiej ligi. Nie wnikając absolutnie w to, czy to prawda, czy nie zdziwiłem się, dlaczego dziennikarze tak bardzo obrzydzają czytelnikom to, z czego de facto sami żyją. Przenosząc to na grunt tego, czym wy się zajmujecie. Z jakiej strony Wy pokazujecie internet? Szukacie tam pozytywów i inspiracji, czy raczej tematów, które „sprzedadzą się”, bo będzie się z czego pośmiać?

Widzów nie interesują nieudane projekty, przestrzelone pomysły i porażki (no…, chyba że te spektakularne). My staramy się docierać do informacji pozytywnych, wartych naszego i ich czasu, o który co tydzień walczymy. Jeśli jakaś porażka czy negatywne zdarzenie ma znaczący wpływ na rynek lub internautów, na pewno o tym powiemy. Nie chcemy jednak na siłę doszukiwać się taniej sensacji, wolimy nakarmić widza ciekawszymi rzeczami, aby wrócił do nas po więcej.

Czy Waszym zdaniem mamy dziś modę na startupy?

Ta moda – na całe szczęście – powoli w Polsce mija. Ludzie zdali sobie sprawę, że robić startup, a robić biznes, to bardzo często dwie różne rzeczy. I coraz częściej zaczynamy robić biznesy, mając od samego początku na uwadze to, w jaki sposób nasz projekt ma przynosić pieniądze. To zdrowe podejście, które na zachodzie jest już przyjęte, w Polsce dopiero się je lansuje, ale widać już pierwsze efekty w postaci projektów, które bardzo szybko stają się rentowne.

Obserwujecie na bieżąco rynek. Czy nie odnosicie wrażenia, że niektóre pomysły są mało biznesowe? Ktoś wymyśla coś, co jest „fajne”, ale nie ma pomysłu, jak na tym zarobić i wiele tematów znika tak samo szybko, jak się pojawia.

O tym właśnie mówimy. Można trzymać się kurczowo projektu, który jest tworzony dla czystej zajawki, ale jeśli po pewnym czasie nie wymyślimy sposobu na jego spieniężenie, to będzie nam bardzo trudno przekuć go w dojrzały biznes, a wtedy zajawka znika tak szybko, jak się pojawiła. Przykłady z zagranicy pokazują, że wcale nie trzeba rezygnować z tej ekscytującej części startupu, trzeba po prostu mieć otwarte oczy i włożyć ogrom pracy, żeby „fajny pomysł” stał się czymś więcej.

Z jednej strony sami robicie biznes telewizyjny i trudno wymagać byście rozmieniali się na drobne, ale z drugiej strony czy nie macie czasem takiej pokusy, by zamiast obserwować i opowiadać, spróbować podłapać ciekawy biznesowo temat i samemu chwycić byka za rogi?

My trzymamy tego byka już od blisko 3 lat, bo od początku nasz projekt traktowaliśmy jak startup, który chcemy rozwijać i produktowo i biznesowo. I tak się dzieje. Cały czas pracujemy nad atrakcyjnością naszej ramówki, stworzyliśmy już kilkanaście autorskich programów, a pół roku temu uruchomiliśmy w ramach naszej spółki dział ISTV Services, który przekształcamy w pełnowartościową agencję produkcji wideo. Prowadzenie programu Webshake.tv to tylko mały wycinek naszej pracy w ramach firmy, którą na bazie programu udało nam się stworzyć.

Interesują nas opinie różnych osób na temat rynku e-biznesu w Polsce. Inwestorzy patrzą przez swój pryzmat, osoby, którym udało się rozwinąć ciekawe startupy przez swój. Mnie ciekawi, jaki jest Wasz punkt widzenia. Z jednej strony jako uczestników tego rynku, a z drugiej jako jego wnikliwych obserwatorów. Jaki obraz polskiego internetu ma w głowie Webshake.tv?

Jesteśmy na tym rynku zbyt krótko, by odnosić obecną sytuację do wcześniejszych lat, jednak polski rynek e-biznesu ma się wbrew pozorom całkiem nieźle. Co prawda od lat mówi się, że czekamy na „polski Skype”, który zawojuje świat, ale mierzmy siły na zamiary. Jesteśmy wciąż rynkiem goniącym rynki zachodnie, ale mimo to pojedyncze sukcesy polskich projektów w skali globalnej napawają nas dumą i optymizmem. Coraz częściej też w Dolinie Krzemowej można spotkać polskie zespoły, które nie boją się starć z tak wymagającym rynkiem i tamtejszymi inwestorami. Jest bardzo wiele do zrobienia, ale trzeba powiedzieć, że już teraz bardzo dużo się robi, aby polski e-biznes w coraz mniejszym stopniu odstawał od Zachodu.

Łowicie czasami ryby?

Nie.

Wyobraźmy sobie jednak, że złowiliście złotą rybkę, i ona mówi Wam tradycyjnie o trzech życzeniach, ale życzenia nie mogą dotyczyć was bezpośrednio a muszą dotyczyć ogólnie polskiej sceny internetowej. Co byście zmienili?

Na pewno poprosilibyśmy, aby Mieszko I umiał mówić biegle po angielsku:) Bariera językowa – wbrew temu, co mówią inni – wciąż stanowi dla nas problem. I nie chodzi nawet o kontakty z zachodem w sferze biznesowej, ale o to, że jako Polska nie jesteśmy krajem anglojęzycznym. Plusem jest to, że mamy na tyle duży rynek, że można na nim zbudować duży biznes, jednak dużo dalej nam do rynku globalnego.

Po drugie złota rybka musiałaby mocno odmienić nasz rodzimy system edukacji lub przynajmniej wprowadzić obowiązkowe zajęcia ze sztuki prezentacji. Niestety, ale będąc na ogromnej liczbie branżowych eventów w całej Polsce, wniosek jest jeden: nie potrafimy prezentować. Ani siebie, ani naszego projektu. Nie tylko przed inwestorem, ale też przed klientem, czy nawet nauczycielem w szkole.

Po takich zasługach dla polskiego internetu, trzecie życzenie mimo wszystko zostawilibyśmy dla siebie:).

A Waszym zdaniem jest szansa, że takie zmiany w praktyce naprawdę nastąpią?

Pierwsze życzenie nie spełni się na pewno, bo nie zmienimy języka urzędowego w Polsce, ale z pewnością możemy zmienić myślenie przedsiębiorców, by częściej decydowali się na podbój globalnego rynku. Sztukę prezentacji jesteśmy w stanie stale poprawiać, a coraz częstsze kontakty z inwestorami i przedsiębiorcami z USA zmuszają nas do ciągłego rozwoju. Jesteśmy więc w tej kwestii umiarkowanymi, ale jednak optymistami.