Właściwie od momentu powstania internetu przyjęło się mówić o darmowych zasobach. Wydawcy nas przyzwyczajali, że w internecie treści pojawiają się szybciej niż na papierze. I za darmo. Tak było przez blisko 10 lat, bo właściwie od tego okresu możemy mówić o upowszechnieniu się tej drogi komunikacji. Wszystko szło dość gładko – wpływy z reklam i ze sprzedaży wydań papierowych pokrywały koszty zarówno redakcji tradycyjnej, jak i internetowej.
Rynek jednak zaczął się zmieniać. Okazało się, że kupujemy coraz mniej „papieru”. A zyski ze sprzedaży reklam zaczęły maleć. Wydawcy więc szukają nowych dróg. I na pomoc przychodzi Piano – system płatności za treści w internecie oparty na abonamencie. Zasady są dość proste: 70% kwoty trafia do wydawców serwisów, które odwiedzaliśmy. Brzmi dobrze.
Przyjrzyjmy się np. Agorze, która w systemie Piano przedstawia swoje treści. Przyglądam się i jedyne co mi przychodzi do głowy, to głośne powiedzenie: To się nie uda!
Dlaczego? Agora poza systemem Piano zdecydowała się na utrzymanie drugiego systemu płatności do archiwum. Mało tego, użytkownicy płatni nie otrzymują „bonusu” w postaci wersji serwisu bez reklam. Co do jakości treści nie będę się wypowiadać – tutaj każdy ma prawo do własnej oceny.
Wydaje się, że jest jeszcze jedno zagrożenie dla całego systemu. Wyścig o zasięg. Może się okazać, że wydawcom tak zależy na odsłonach, że nie będą w stanie pogodzić się ze znacznym spadkiem oglądalności. A zasięg dla reklamodawców jest najważniejszy.
Kilka miesięcy temu, gdy patrzałem na rozwój Piano w innych krajach, byłem optymistą. Wydawało się, że model może się przyjąć w Polsce. W końcu za treści umiemy i potrafimy płacić, żeby wskazać tylko serwisy z muzyką. Jednak gdy wydawcy oferują produkt dość miernej jakości, nie można być optymistą. Tak więc albo zobaczymy koniec projektu za kilka miesięcy, albo wydawcy zmienią podejście do czytelnika.