W biznesie jesteś cosmopolitą. Startup należy budować tak, by spełniał potrzeby nie tylko lokalne, ale też globalne – podpisałbys się pod takim stwierdzeniem?
Wprawdzie mieszkam już kilkanaście lat w Warszawie, a całe życie z krótkimi przerwami w Polsce, to dopiero wizyta w Krzemowej Dolinie otworzyła mi oczy. Nie mam kompleksów z powodu bycia obywatelem kraju w Europie Wschodniej, ale mam świadomość jak bardzo nasz ekosystem i kultura biznesu są… mało wyrafinowane w porównaniu z amerykańskimi, które rozlały się po całym świecie. Jest tyle umiejętności, które w świecie anglosaskim wynosi się ze szkoły, a potem jeszcze więcej, które nabywa się w miejscu pracy. Amerykanie w biznesie, czy dowolnej innej formie rywalizacji, są jeszcze bardziej uporządkowani i poukładani niż Niemcy, o których przecież mówi się że „ordnung must sein”.
Jedna z najważniejszych biznesowych lekcji jakie otrzymałem najpierw za oceanem, a potem w kraju, to że biznes przede wszystkim musi spełniać potrzeby klienta, a te z roku na rok się zmieniają. W związku z tym tylko paranoicy przetrwają, a w dodatku tylko ci, którzy za skupią się na marketingu i sprzedaży, a nie tylko na produkcie.
Czy startup powinien spełniać potrzeby globalne? Globalne czyli świata anglosaskiego, czy łącznie rynku anglojęzycznego, chińskiego, hinduskiego, hiszpańskojęzycznego? Globalny rynek to moim zdaniem synonim rynku anglojęzycznego, a nawet ten dzieli się na poszczególne kraje, w szczególności USA.
Z wyjątkiem innowacji w bardzo wąskich dziedzinach i niszach, które zostaną kupione i zasymilowane przez jakiegoś giganta, raczej nie liczyłbym na globalny sukces projektu rodem znad Wisły. Rodzimym przedsiębiorcom i inwestorom, nawet działającym zespołowo, brakuje doświadczenia w budowaniu globalnych projektów w zakresie marketingu i sprzedaży, kapitału aby je mądrze, ale z wyobraźnią finansować i umiejętności poruszania się po globalnym rynku. A ten jest bardzo konkurencyjny i bezwzględny. Historia wyjazdów polskich e-biznesmenów do USA to raczej scenariusz komedii pomyłek, niż podręcznik biznesu.
Bardziej nastawiłbym się na projekty krajowe i regionalne, w krajach ościennych, czy pan-europejskie. Ciekawym kierunkiem są kraje rozwijające się, czyli „emerging markets” i określane jako „frontier markets”, czyli peryferia cywilizacji w oczach Amerykanów, Anglików czy Niemców. Kiedyś takim rynkiem była Polska i Europa Wschodnia dla twórców np. Grupy Allegro.pl. Ewentualnie interesująca może być zdalna, globalna działalność usługową, czy odsprzedaż ciekawych, niszowych projektów globalnym graczom, ale tu trudno liczyć na wysokie zwroty – raczej ciekawe doświadczenia i kontakty na przyszłość. Polskiej Doliny Krzemowej nie zbudujemy w rok, skoro Amerykanom
W jednej z naszych rozmów stwierdziłeś, że w innych krajach europy środkowej jest wiele ciekawych startupów, niejednokrotnie o wiele lepszych niż w Polsce. Mógłbyś podzielić się z nami swoimi przemyśleniami na temat rozwoju rynku w Polsce i innych krajach Naszego regionu?
To całkiem proste. Polska jest największym krajem wśród nowych członków UE, a to skłania nas do skupiania się na polskich realiach, otoczeniu rynkowym i budowaniu biznesów lokalnych. Czesi, czy Estończycy działają na dużo mniejszych rynkach, więc muszą się bardziej interesować rynkami ościennymi, czy wzorować na zagranicznych sukcesach.
W mniejszych krajach CEE bardziej zauważalne są wpływy Niemców, czy Skandynawów. W rezultacie tamtejsi przedsiębiorcy częściej uczestniczą w międzynarodowych wydarzeniach np. konferencjach, mają większy dostęp do dużego kapitału, w ich firmach często zespół zarządzający jest wielonarodowy, co zmienia perspektywę działania i cele biznesowe, jest kształcące nawet w razie porażki biznesowej jednego z projektów. Kontakty i doświadczenie zostają w zespole, który realizuje kolejny projekt. Dokładnie tak było przecież z twórcami Skype’a, którzy odnieśli sukces korzystając z doświadczeń wyniesionych z projektu Kazaa.
A jak wygladają tu kwestie mentalności, podejścia do biznesu? Jak Twoim zdaniem wypadamy w porównaniu z innymi? Czy więcej jest w nas takiej niemieckiej dyscypliny czy bardziej dominuje ułańska fantazja i nastawienie, jakoś to będzie?
W Polsce kultura biznesu w branży nowych technologii dopiero się formuje, a za jej głównego sponsora uważam Unię Europejską. Uczymy się za unijne pieniądze i całe szczęście, bo świadomych, aktywnych aniołów biznesu na dużą skalę u nas nie uświadczysz. W związku z tym nauka wprawdzie jest realizowana na stosunkowo dużą skalę, ale niestety z dużymi stratami finansowymi, metodą prób i błędów, zamiast uczyć się od najlepszych praktyków.
Brakuje mi promocji wzorców ludzi biznesu do naśladowania, pokazywania ich niezwykle kształcących historii. Już niejednemu prezesowi średniej wielkości spółki pół żartem proponowałem napisanie biografii w trzech tomach. Relacja mistrz-uczeń to najbardziej skuteczna i praktyczna forma wykształcenia biznesowego, a w Polsce nie funkcjonuje. Właściciele małych i średnich firm raczej nie kwapią się do przekazywania sterów poza rodzinę aby usprawnić rozwój firmy, bo z jednej strony nie mają komu, ale z drugiej nikogo nie kształcą. Inwestorzy, którzy wcześniej byli przedsiębiorcami otaczają się gronem współpracowników i są niedostępni dla młodych talentów. W Dolinie Krzemowej po to funkcjonuje zasada inwestowania tylko w promieniu 20-minutowej jazdy samochodem, żeby osobiście wspierać przedsiębiorcę doświadczeniem, motywować go, sterować w odpowiednim kierunku.
Nie wspomnę o tym, że w Polsce nie mamy nawet magazynów, czy telewizji biznesowej, którą warto byłoby konsumować. Dzienniki gonią za newsem, telewizja jest też płytka, banalna, tabloidowa i nie może się zdecydować czy goni za masowym widzem, czyli mikro- i MŚP, czy rekinami rynków kapitałowych. Najśmieszniejsze jest to, że media biznesowe redagują dziennikarze bez biznesowych doświadczeń, a ich pomysł na media to cztery słowa: news, artykuł czy „analiza”, wywiad, felieton.
Nudą wieje też na konferencjach tematycznych i branżowych, bo po pierwsze prelegentom brakuje przygotowania, a po drugie ich poziom energii i entuzjazmu jest w okolicach zera. Z drugiej strony uczestnicy tych imprez przychodzą się wynudzić, umiejętność networkingu i autoprezentacji nie istnieje, chęć do dyskusji trzeba mocno prowokować, a nie jest to łatwe przy słowiańskiej mentalności bezkrytycznej akceptacji wszelkich danych autorytetów i chęci wtopienia się w ścianę, byle tylko nie zabierać głosu. Wystarczy porównać dowolną imprezę w USA do polskiej i widać, że coś u nas nie działa.
Trudno mi to czasem wytrzymać i wychodzę. Potem organizuję własne imprezy, a na szkoleniach dla studentów i młodych przedsiębiorców najpierw uświadamiam im, że zostali w dzieciństwie skrzywdzeni, bo wpojono im bierność i zamykanie w sobie, a nikt nie wyposażył ich w umiejętność korzystnej autoprezentacji, zdobywania wiedzy podczas nieformalnych dyskusji, czy świadomego korzystania z sieci kontaktów.
Gdybyś jednym zdaniem miał to podsumować, dać taką jedną złotą radę dla polskich startupowców na bazie tego co dowiedziałeś się o tego typu działaniach za granicą, co to by było ?
Złota rada dla początkującego przedsiębiorcy? Znajdź mentora, mistrza, doświadczonego człowieka biznesu z twojej branży i noś za nim teczkę, chodź z nim na wszystkie spotkania, załatwiaj dla niego sprawy, na które brakuje mu czasu i ucz się jak zarabia pieniądze. Potem gdy nauka przestanie przynosić nową wiedzę złóż mu propozycję współzarządzania jego biznesem albo wdrażania Twoich pomysłów w ramach spin-offu. Jeśli nie będzie zainteresowany pełnieniem funkcji anioła biznesu to znajdź następnego mentora. W pewnym momencie będziesz miał kontakty i sporo praktycznej wiedzy, aby podjąć samodzielne inicjatywy biznesowe i… uczyć się na własnych błędach, ryzykować własnymi pieniędzmi, tracić własny czas. Sukcesy które będą towarzyszyły porażkom będą tylko twoje i będą miały upojny, uzależniający smak. 🙂
Gdybym miał rozwinąć temat praktycznej nauki to zwróciłbym uwagę na kilka ważnych umiejętności, których w Polsce nikt nie uczy, a które znacznie zwiększają szanse powodzenia każdego biznesu. Po pierwsze umiejętność atrakcyjnej autoprezentacji naszej funkcji biznesowej czy całego biznesu w dowolnych okolicznościach w 5 sekund, 30 sekund („elevator speech”), 3 minuty i 15 minut. Dodatkowo świadomość czemu służy taka prezentacja – przejściu do dalszego ciągu spotkań, wymiany dokumentów, załatwienia rozmaitych spraw. Po drugie umiejętność budowania sieci kontaktów, z których potem zechcemy skorzystać samodzielnie albo podzielić się nimi w zamian za przysługę. Po trzecie tanie, ale niezwykle skuteczne badanie i analiza rynku metodą wywiadów osobistych, czyli po prostu rozmowy. Czy ktoś z czytelników tego tekstu wie co to metoda Quicklook? Polska zakupiła tą wiedzę w ramach programu off-setowego związanego z zakupem samolotów F-16 od koncernu Lockheed Martin. Po czwarte sprawna organizacja czasu i codziennej pracy, czyli amerykańskie „getting things done” przez tworzenie listy spraw do załatwienia w różnych horyzontach czasowych, realizacja i ciągła adaptacja planu działania.