Nie będę internetowym dealerem

Podobno każdy człowiek ma wiele twarzy. Może to i dobrze, bo inaczej zdefiniowano by nas jednym słowem. 
Mieliśmy ostatnio okazje porozmawiać z człowiekiem, którego zdefiniowanie sprawiło nam spory kłopot. Z jednej strony na pewno przedsiębiorca. Od pewnego czasu również frontman pewnego projektu inwestycyjnego, obserwator rynku, bloger. W jego głowie rodziły się pomysły wielu projektów, współorganizator spotkania przedsiębiorców z branży internetowej. Inicjator, konsultant, krytyk i wierny fan Justina Biebera w jednym – rozmawiamy dziś z człowiekiem, z którym zgadzać się nie trzeba, ale nie znać nie wypada – Artur Kurasiński.

Podobno jesteś fanem Justina Biebera?

AK: Podobno e-profit.tv ma plany przejęcia telewizji publicznej…

Wyczuwam ironię, to znaczy, że będę musiał zmienić opis przedstawiający Twoją osobę, który sobie przygotowałem…

AK: Zostaw, jak roboty Google wyłapią to nazwisko w naszej rozmowie to tysiące jego fanek rzucą się, by ją przeczytać. Zwiększysz sobie wskaźniki czytelnictwa.

No to się rozczarują, bo nie o Justinie chciałem z tobą porozmawiać. Artur chciałbyś móc sprzedawać narkotyki przez internet?

AK: Jeśli przez „narkotyki” rozumiesz to, co obecnie jest prawnie zabronione to tak. Jestem zdania, że państwo penalizując dostęp do narkotyków (miękkich ale również i tzw. twardych) robi większe kuku sobie (społeczeństwu jako organizmowi) niż nam obywatelom. Raport ONZ (http://news.money.pl/artykul/raport;onz;zalegalizujmy;marihuane,34,0,843298.html), którego nie można zbagatelizować nazywa rzeczy po imieniu: państwo walcząc z narkobiznesem tak, jak to robi do tej pory daje zarabiać przestępcom a nie pomaga obywatelom. W podobnym tonie wypowiadałem się na temat walki z „dopalaczami” (http://blog.kurasinski.com/2010/10/mamy-prawo-do-dopalaczy/). Polski rząd dał ciała, niestety nie po raz pierwszy, w tym wypadku próbując rozwiązać problem, niszcząc skutek a nie przyczynę. To niestety dość powszechny proceder w naszym katolickim kraju – zamieść problemy pod dywan. Narkotyki, aborcja, wychowanie seksualne – „samo się jakoś zrobi”. Odpowiem od razu na kanoniczne pytanie: A swojemu dziecku byś dał narkotyki?. Nie, nie będę zachęcał, ale edukował – wybór należy do niego. Czy jeśli zabronimy czegoś to problem zniknie? Czy chciałbym sprzedawać narkotyki? Tak, ponieważ sprzedaje się tytoń, alkohol i inne używki – dlaczego (powtarzam, co jest potwierdzone naukowo) nie sprzedawać mniej szkodliwych substancji? W Apteo.pl legalnie sprzedajemy wiele produktów, które w odpowiednim połączeniu dają „kopa”, „haj”, wprowadzają w „śmieszny nastrój”. Wiedzą o tym studenci podkręcający się przed sesją i kibole przed ustawką. Każdemu z nich sprzedaję leki, czasami mając podejrzenie, że nie są one do celów leczniczych – i co? I nic – nie kupią u mnie, kupią u konkurencji.

W jednym z wywiadów stwierdziłeś, że seks, przemoc i narkotyki sprzedają się najlepiej. Pierwsze dwa rynki w sieci są już całkiem mocno obstawione, tylko ten trzeci jakoś się nie rozwija.

AK: Nie chcę się dzielić publicznie informacjami na temat „drugiego obiegu” leków, odżywek, dopalaczy tworzonych w piwnicach młodych chłopców w blokach. Powiedzmy, że są rzeczy za które bym się chętnie wziął bo są bardzo „chodliwe” (odżywki, suplementy, zioła) i „czyste” etycznie. Są też produkty, których sprzedaż pociąga za sobą konsekwencje – wizytę panów z miasta albo z policji. Kto chce maksymalizować swój zysk pewnie wybierze drugą opcję. Dla mnie kasa nie jest celem, więc trzymam się pierwszej.

A tak poważnie, jeśli jakiś inwestor przyszedłby do ciebie i powiedział: Artur masz milion złotych, chcę znaleźć interesujący pomysł na biznes w sieci, gdzie mógłbym go zainwestować. Ty masz mi go znaleźć. Od czego rozpocząłbyś poszukiwania? 

AK: Oczywiście od swojej szuflady. Dlaczego miałby dawać komuś zarobić? 🙂 Inwestor miałby pewność, że jestem odpowiednią gwarancją – nie ucieknę na czas sesji do piwnicy, nie mam 19 lat, nie śnią mi się wygrane w branżowych konkursach w których za tanim poklaskiem nic nie idzie. Mam 37 lat, rodzinę i wizję zwiększających się wydatków wraz z dorastaniem dziecka. W pewnym okresie życia postawa materialistyczna jako jeden z kierunków na „osobistej busoli” jest bardzo pociągająca, ale i zdroworozsądkowa. Nie działam dla kasy, ale w celu jej pomnożenia. Każdy inwestor spodziewa się, że włożone X złotych zaprocentuje – to jest zdrowe i piękne w tym biznesie. Jeśli skończyłyby mi się pomysły z mojej szuflady to bym ogłosił, że wynajmuję willę na miesiąc, zapraszam wszystkich zainteresowanych (oferując nocleg, imprezę non stop, dziewczyny i wszelakie używki) w zamian za to żeby w momentach trzeźwości „zmóżdżyć się” i kreatywnie popracować nad pomysłami. Efekt byłby zapewne zaskakujący, ale pozyskany tanimi kosztami.

Zetknąłem się ostatnio z opinią, że polski rynek startupów i generalnie nowych technologii przypomina trochę nasz futbolowy świat. Niby wszyscy są ekspertami, ale żeby znaleźć jedenastu profesjonalistów to jest problem. Zgadzasz się z tym, że ilość nie przekuwa się u nas w jakość? 

AK: Na startupy jest obecnie moda. Na Powiślu chłopaki mają ostre koło, stare podkoszulki i robią zdjęcia lustrzankami kupionymi na Kole. W centrum chłopaki w swetrach siedzą w domach i „kodzą” kolejny swój startup. Ci pierwsi na imprezach wyrywają marksistowskie intelektualistki, a Ci drudzy wracają do domów gdzie mają 300GB dziewczyn na dysku. Coraz częściej słyszę: Co robisz? Mam startup. A na kolejnej imprezie: Co robisz? A mam już nowy startup. I to wcale nie od nastolatków. To jest ucieczka od świata, gdzie praca jest wycenialna („zrobiliśmy ten serwis tylko za koszt domeny”), gdzie są obowiązki, realne zadania, praca od–do, przełożeni i koledzy w biurze. Rośnie pokolenie ludzi, którzy myślą, że dzięki API Google zmienią świat, bo komuś za oceanem dali 1 mln $ za jego głupi, nikomu nie potrzebny pomysł. W Polsce jest dużo kasy z programów unijnych i trwa wyścig, żeby je szybko wydać. A wydać można bez konsekwencji praktycznie na każdy głupawy pomysł – kto to sprawdzi czy robimy klona X czy Y? Urzędnik w PARPIE? Nie ma zamkniętego obiegu – robię biznes, dostaję kasę od inwestora, wychodzę z firmy, inwestuję w kolejną. Na razie wszyscy się uczą, jak pozyskiwać kasę. Mało osób przerobiło sensowne exity. Czy w Polsce nie ma specjalistów? Nie ma, bo wyjechali zagranicę i tam zarabiają miliony euro. Więc dla dziennikarzy z różnych mediów zostaje ten sam garnitur osób do przepytania. Ja jestem taką osobą, bo potrafię z sensem sklecić parę zdań, umiem dobrze wypaść przed kamerą i jestem w stanie spotkać się w 15 minut z dziennikarzem jeśli naprawdę jest taka potrzeba. Cała tajemnica bycia ekspertem branżowym w Polsce.

Masz spore doświadczenie przy rozwijaniu nowych projektów. Wymień proszę trzy czynniki, które według Ciebie są kluczowe do tego, by startup osiągnął sukces. Ale weź pod uwagę tylko te, na które możemy mieć realny wpływ. Wiadomo, że potrzeba dużo szczęścia, a to niestety jest niezależne od nas. 

AK: Powtórzę się, ale wymienię to samo co zawsze: pewność siebie i wiara w swój projekt (chociażby wszyscy mówili, że jest głupi i nie ma sensu), dobranie odpowiednich osób do zespołu (najlepiej lepszych, mądrzejszych i bardziej pracowitych) oraz umiejętności tzw. miękkie – umiejętność podejścia i pogadania z dowolnie wybraną osobę na konfie branżowej, bycie „bratem łatą” wtedy kiedy potrzeba, a asertywnym przy innej okazji. Niestety poza tymi dobrymi radami szczęści uważam za decydujące – można zrobić zaj…y team, mieć super pomysł i go zrealizować i co z tego, kiedy przyjdzie konkurencja i to ich projekt wypali a nasz nie. I do końca życia będziemy jeździli po branżowych spotkaniach i mówili: …a ja to wymyśliłem Facebooka zanim to zrobił Zuckerberg. Smutne, nie?

Artur, ale tak szczerze, jest wiele osób, które uważa Cię za człowieka, który odniósł sukces w branży, są też tacy, którzy twierdzą, że tak naprawdę jeszcze niczego wielkiego nie pokazałeś. Powiedz, jak sam to oceniasz, czujesz się już człowiekiem sukcesu czy najlepsze dopiero przed Tobą?

AK: Zgadzam się z obiema grupami, ale zapewne tych drugich jest więcej :). Sam do siebie mam często pretensje, że zamiast kłapać dziobem i odwiedzać konferencje powinienem siedzieć w piwnicy i klepać te swoje pomysły, o których tyle mówię :). Wierzę (a co mi pozostało), że rzutem na taśmę zgarnę złoto w kategorii oldboyów grubo po tych wszystkich „super się zapowiadających i monetyzujących” biznesach. Z każdym projektem, który kładę albo kładzie mi go konkurencja uczę się. To jest niezła radocha popatrzeć do tyłu i powiedzieć: kurde, ale rzeczy zrobiłem już – szkoda, że tylko taka mała część z nich działa. Nie muszę czytać książek o tym, jak się robi biznes, wrzucać jakiś cytatów z Jobsa na swojego fejsa – ja większość z tych rzeczy przećwiczyłem na własnym tyłku w praktyce. Nie będę mówił o tym, co zrobiłem, z kim i za ile – proponuję użyć Google’a, a wszystko znajdziecie. Nie doprowadziłem (na razie) żadnej z moich firmy do tak spektakularnego sukcesu jak Allegro czy Nasza Klasa (co mi często się zarzuca), ale naprawdę nie wiem, dlaczego nie miałbym krytykować innych, którzy są wyżej ode mnie – czy nie mogę powiedzieć, że dana potrawa jest gówniana, nie będąc kucharzem z zawodu? Gdybyśmy odmawiali prawa do krytyki wszystkim, którzy nie zarobili w Polsce na Internecie 1 mln zł to by się okazało, że na forach i na Fejsie rozmawia ze sobą grupa 3–5 gości. Byłoby jakoś smutno i pusto na barcampach przy pizzy. Mój branżowy sukces (lub też pseudo sukces jak twierdzą życzliwi) zbudowałem perfidnie i z premedytacją – od samego początku prowadzenia bloga, udzielania się i lansowania świadomie budowałem go wokół swojej osoby. A popularność „w branży”? Ma swoje dobre strony. Parafrazując wieszcza na moje skinienie sto kibitek leci. Zebrałem wokół siebie pewne zaplecze i jeśli chcę z kimś powalczyć, to nie boję się używać swoich „kanałów” do tego. Paru firmom zalazłem za skórę, paru politykom zagrałem na nosie i z paroma osobami „z branży” nie mówimy sobie: cześć. Umiem wierzgnąć i się odgryźć. Bardzo późno nauczyłem się, że nie można mieć tylko samych przyjaciół – wrogowie, ludzie źli z natury, zwykłe mydłki i dupki pojawią sie automatycznie, żeby Ci dokopać nawet, jeśli będziesz Panem Bogiem. Czasami też moja chęć pomagania, bycia miłym uznawana jest za wadę i wykorzystywana –tutaj niestety cały czas popełniam błędy. Jestem zbyt ufny. Polskie bagienko zasysa z niesamowitą siłą a młodych wilczków, którzy będą kopać i gryźć Cię po kostkach jest zawsze cała masa. Najlepiej przecież wyróżnić się z tłumu, plując na osobę znaną, n’est-ce pas?

No to teraz chwila samokrytyki. Twój największy biznesowy błąd. Coś, co na pewno zmieniłbyś gdybyś mógł cofnąć czas. Jest coś takiego? 

AK: Powinienem był odkupić Nuta.pl od Prokomu w 2000 roku. Dawali całą firmę za 1 zł, ale uznałem, że nie pociągnę wraz ze wspólnikami zaplecza, redakcji i prowadzenia serwisu. Szkoda, bo teraz wiem, że ten serwis dałoby się szybko postawić na nogi i zrobić z niego fajną platformę do innych projektów. Błąd, błąd, błąd…

Pytanie tak na szybko. Wymień trzy startupy, z którymi w żaden sposób nie jesteś związany, a które zapadły Ci ostatnio w pamięć jako naprawdę perspektywiczne i ciekawe pomysły? 

AK: Nie znam obowiązującej w tym tygodniu definicji startupu, więc pozwolisz, że wybiorę po prostu młode, kilkuletnie firmy. Z polskich? Żadna. Spoza naszego pięknego kraju: AirBnB, Dropbox, Khan Academy.

Dlaczego?

AK: Bo każda z tych firm rozwiązuje realny problem, a nie jest farmą linków, fikuśną domeną z której kierowany jest ruch. Nie udają niczego, tylko to robią i zarabiają grubą kasę. Mnie nie interesują pomysły, które są obiecujące tylko jako inwestycja – chciałbym żeby „coś” zmieniały. Wiem, wiem – ambitnie.

Wiesz, pytam, bo chciałbym wiedzieć, na co zwracasz uwagę, w końcu jesteś twarzą czegoś, co dziś jest być może tylko takim „balonem próbnym”, ale jutro, kto wie. Domyślasz się zapewne, o czym chciałbym porozmawiać.

AK: Niech zgadnę? Hmmm… O inwestowaniu w startupy?

Dokładnie. Metafund to jest… No właśnie, jakbyś dokończył to zdanie? Fundusz, benchmark, koncept, który powstał z nudów, Twój pomysł na życie? 

AK: Mikro czy wręcz nano fundusik inwestycyjny stworzony po to, aby paru panów spoza naszego kraju mogło wygodnie, bezpiecznie testować polski rynek bez ryzyka, że ktoś się dowie, kim są. Dałem się namówić, podkładam pod to swoją „twarz”, kontakty i wiarygodność. Jeśli ktoś, coś skrewi to powieszą Kurasińskiego. Taka jest cena ale no pain no game. Metafund to firma, która bazuje na poziomie domeny. Nie mamy siedziby, sekretarki, kosztów. Sam odpisuje na e-maile, a jeśli jest coś ciekawego przekazuję dalej z rekomendacją – czasami nawet do moich partnerów tylko do innych polskich VC czy inkubatorów. I tak to się kręci. Na razie inwestuje własne środki we własne projekty (w m.in.: Kosz.edu.pl, Naturalniej.pl, Webtrender.pl, Szufler.pl. Na Metafund nie spodziewam się zarobić w bliskiej perspektywie. Po jakości zgłaszanych projektów widzę, że żeby naprawdę dostać do ręki świetny pomysł i „tylko” go zasilić kasę trzeba będzie poczekać parę lat aż rynek się wyedukuje. Na razie jest szlam, błoto i wodorosty. Pereł jakoś nie widać.

Ostatnio znajomy zadał mi pytanie: czy w Internecie da się zarobić? Nie chodziło mu oczywiście o projekty, które już są od dawna i świetnie sobie radzą tylko takie, gdzie ktoś budzi się z pomysłem i odkrywa, że jest potrzeba, której nikt nie zaspokaja. Nagle okazuje się, że w Internecie jest biała plama, którą można pokolorować i zarobić. Czasy, kiedy internet był jedną wielką plama już minęły, ale powstają podmioty chcące inwestować w ciekawe pomysły, pytanie czy Twoim zdaniem dużo jest takich „białych plam”? 

AK: W 2000 roku powiedziałbym, że na Internecie nie da się zarobić, ale można wiele oszczędzić. Teraz, 10 lat później, śmiało mogę stwierdzić, że można zarobić jak cholera. Obecnie internet nasycił się naturalnymi serwisami: porównywarki cen, serwis z oceną samochodów, serwis z rekomendacjami dla smakoszy itd. Czas na mniej oczywiste rzeczy, czasami bardziej skomplikowane technologicznie. Nadal to jest Terra Incognita z masą zalet i wad. Ja bym jej nie zamienił na nic innego (teraz). Jeśli natomiast mógłbym wybrać swoją ścieżkę zawodową wybrałbym branżę bardziej „namacalną”, jak na przykład franczyza stacji napraw samochodów. To jest dopiero biznes! Albo sprzedawanie wody do biur. Ha!

Czyli póki co nie wybierasz się do podziemia, by sprzedawać narkotyki, przemoc i seks?

AK: Za leniwy już jestem. Kamerki wideo, handlowanie koksem, jakieś filmowanie ustawek czy walk – to są fajne rzeczy dla młodego wilka w tej branży, który musi na czymś wypłynąć. Ja mam swoje plany, swoje targety i powolutku bez wychodzenia nad radar je realizuje. Nie kusi mnie łatwa ścieżka.

W takim razie, gdy kiedyś usłyszę, że uruchomiłeś projekt typu „kupdragi.pl” mam rozumieć, że w sieci nie ma już w co inwestować i rynek jest totalnie nasycony… 

AK: Nie usłyszysz bo domena będzie miała inną końcówkę 🙂 Poza tym ja lubię spać do późna, a panowie w kominiarkach wpadają około 6.00 – zdecydowanie za wcześnie jak dla mnie. Jeszcze mi dziecko obudzą.

Artur dziękuję za rozmowę. Powodzenia