W mediach, ale także w rozmowach prywatnych, coraz częściej pojawia się widmo groźnych automatów czy robotów handlujących na giełdach, które się zbuntują (jak już nieraz przecież bywało w literaturze science fiction), wyeliminują ludzi z rynków i przejmą władzę albo przynajmniej zabiorą im wszystkie pieniądze. Wiele z tych obaw i mitów wynika z braku wiedzy i nieporozumienia.
We wszystkich dziedzinach naszego życia, rola komputerów, internetu i innych nowoczesnych technologii jest coraz większa i naturalna (przynajmniej dla młodszego pokolenia, nieco starsi mają z tym trochę problemów). Od ich obecności nie ma już odwrotu. Nie jest to możliwe w żadnej innej dziedzinie życia, na rynkach finansowych także.
Kiedyś na giełdach królowali maklerzy
Maklerzy biegający po parkiecie z telefonami komórkowymi, wykrzykujący zlecenia – wszystko sprawiało wrażenie wielkiego chaosu.
Inwestorzy składali zlecenia przez telefon lub osobiście w biurze maklerskim. Brokerzy przekazywali je do maklerów na parkiecie, a ci znajdowali drugą stronę dla transakcji.
Tak płynęły lata i stosunkowo niewiele zmieniało się na rynkach. Dane transmitowano za pomocą kabli i przedstawiano na tzw. taśmie, na której drukowały się notowania. Do dzisiaj zwyczajowo nazywa się parę walutową GBP/USD „Cable” – ponieważ kiedyś notowania funta transmitowano podoceanicznym kablem do USA.
Dzisiaj królują komputery
Z czasem inwestorzy zamiast kartek papieru, na których wykreślali wykresy, zaczęli używać komputerów.
Stopniowo pojawiła się możliwość podłączenia komputerów bezpośrednio do brokerów, obserwowania rynku oraz składania zleceń na ekranie. Z giełd zniknęły parkiety, które zastąpiły systemy automatycznego parowania zleceń. Nasza giełda (ponieważ powstała później) od samego początku była elektroniczna, nigdy nie było na niej parkietu.
Dzięki internetowi powstała możliwość podłączenia już nie tylko do lokalnego brokera, lecz także do dowolnego rynku lub brokera na całym świecie. To całkowicie zmieniło rynek. Wielu dzisiejszych traderów w ogóle nie ma kontaktu z żywym maklerem.
Komputery zaczęto oczywiście stosować także do analizy danych i wyszukiwania okazji inwestycyjnych. Inwestorzy śledzili przebieg wykresów, stosowali różne oscylatory, średnie kroczące, szukali formacji cenowych, próbując reagować i przewidzieć zachowania rynku.
Stąd był już tylko krok do tego, aby tworzyć systemy, które, będąc podłączone bezpośrednio do systemów brokerskich, same zaczną składać zlecenia.
Okazało się, że takie systemy mogą mieć bardzo wiele zalet i pozwalają rozwiązać kilka problemów.
Problemy traderów
Największym problemem ludzi handlujących na rynkach jest brak dyscypliny i emocje – głównie strach i chciwość.
Aby być dobrym traderem trzeba mieć ściśle opracowane zasady wchodzenia na rynek, wychodzenia z niego oraz zarządzania wielkością pozycji i zarządzania ryzykiem – czyli np. określania, ile akcji kupujemy w danym momencie, jakie podejmujemy ryzyko. A co najważniejsze nie tylko te zasady mieć, ale ściśle się do nich stosować.
Wszystko to brzmi stosunkowo prosto, gdy się o tym pisze lub słucha, ale każdy, kto kiedykolwiek handlował prawdziwymi pieniędzmi na giełdzie wie, jak bardzo emocje z tym związane potrafią zakłócić racjonalny osąd.
Kiedy rynek odwraca się i idzie przeciw nam, zaczynamy tracić pieniądze i pojawia się strach. Strach nie tylko o pieniądze, ale także jak ocenią nas inni, jeżeli teraz stracimy pieniądze, strach przed przyznaniem się, że nie mieliśmy racji.
Kiedy idzie nam dobrze, może pojawić się (i często się pojawia) chciwość. Trader zarabia całkiem pokaźne pieniądze. Chce więcej, zaczyna być nieostrożny, podejmuje coraz większe ryzyko i w końcu w jednej transakcji traci to, co zarobił przez miesiące.
Trader to tylko człowiek, może mieć zły dzień, może właśnie dzisiaj rano pokłócił się z żoną, może ma chore dziecko, a może zwyczajnie bierze go grypa. Wszystko to rozprasza i zakłóca właściwą analizę rynku. Trader przegrywa.
Komputery nie mają emocji. Zaprogramowane podejmują decyzję bez emocji. Utrzymują pozycje tak długo, jak dyktuje im algorytm. Nie kłócą się z żoną, nie chorują im dzieci. Wreszcie, z punktu widzenia firmy „zatrudniającej” je, nie biorą zwolnień, nie chcą podwyżek czy udziału w zyskach, nie odejdą z najlepszymi klientami.
Żeby jednak nie spisać nas, ludzi, całkiem na straty trzeba oczywiście pamiętać, że komputer nie ma intuicji i wyobraźni (choć prace nad sztuczną inteligencją cały czas trwają), nie potrafi też analizować wielu zmiennych, które nie zostały mu zaprogramowane, a które żywy trader widzi na wykresie czy w danych.
Ale jeżeli jest dobrze zaprogramowany, brak emocji i żelazna dyscyplina daje mu przewagę.
Choć teza, że zastosowanie automatycznych systemów eliminuje całkowicie emocje z handlu jest oczywiście nieprawdziwa – to wie każdy, kto miał okazję takich systemów używać i zarządzać nimi. Kiedy na rynku są prawdziwe pieniądze zawsze są emocje, ale na innym poziomie. Człowieka korci, aby poprawiać komputer, aby jakieś sygnały odrzucić, samemu zamknąć pozycję.
Ale nie tylko o emocje tutaj chodzi. O kolejnej przewadze poniżej.
Rynki 24 h, tysiące instrumentów
Przeciętny człowiek nie jest w stanie analizować i aktywnie handlować na więcej niż 3–4 rynkach finansowych, używając najwyżej kilku systemów inwestycyjnych.
Komputery jednocześnie są w stanie analizować setki rynków i aktywów oraz systemów.
Wiele dzisiejszych rynków działa 24 h na dobę, instrumentów notowanych na nich są tysiące. Aby efektywnie poruszać się po tych rynkach i wychwytywać jak najwięcej okazji inwestycyjnych, potrzeba komputerów.
Na nowojorskiej giełdzie notowanych jest ponad 8 tys. instrumentów, a przecież giełd są dziesiątki. Oprócz giełd współcześnie powstały platformy obrotu niezwiązane z giełdami. Są obligacje, kontrakty terminowe, są opcje, waluty i ich pary, kontrakty terminowe na indeksy giełdowe i stopy procentowe, na towary, takie jak tusze wołowe czy sok pomarańczowy, kontrakty na pogodę i wiele innych. Wszystkie te instrumenty dodatkowo można łączyć w pary, w koszyki, handlować ich wartości względną, a nie tylko cenami bezpośrednimi itd.
To za dużo dla pojedynczego człowieka, ale nie dla komputerów…
Na bieżąco mogą monitorować tysiące instrumentów, sprawdzać korelację pomiędzy nimi, kontrolować ryzyko portfela złożonego z dziesiątek różnych instrumentów itp. Są też tańsze niż duża grupa wysoko wykwalifikowanych traderów.
Czas
Kolejny ciekawy aspekt to zachowanie się cen w różnych skalach czasowych. Badania wykazują, że im krótsza skala czasowa, tym bardziej przewidywalne mogą być krótkookresowe ruchy cen, a potencjalny zarobek jest coraz większy.
Czasami oblicza się i stosuje się jako pewien wskaźnik, maksymalny potencjalny zarobek dzienny (czy też w innym okresie).
Oblicza się go jako sumę zakresów wahań cen w danym przedziale czasowym. Mierzy się w ten sposób maksymalny możliwy zarobek przy idealnym inwestowaniu tzn. jeżeli w ciągu 5 minut ceny wahały się od wartości mniejszej x do większej y, to przyjmuje się że kupiliśmy przy cenie x, a sprzedaliśmy przy y.
Oczywiście nikt nie jest w stanie tak handlować, a rozważania nie uwzględniają kosztów transakcji, opóźnień itp. Jednak jest to wygodny poziom odniesienia i miara, do której można porównywa inne systemy „nieidealne”. Pokazuje ona także tendencje, jak zmienia się ten potencjalny zysk wraz z ze zmniejszaniem skali czasu.
Aby określić zmianę procentową, dzielimy zakres wahań cen przez cenę na początku okresu.
Na przykładzie poniżej widzimy zmiany maksymalnego potencjalnego zysku dla ETF-ów (Exchange traded fund) dla S&P 500.
Jak widać wyraźnie, wraz z skracaniem czasu czasu (wzrostem częstotliwości) znacząco rośnie maksymalny potencjalny zysk. Im krótszy ten czas, tym trudniej jest reagować człowiekowi. Kiedy mówimy już o milisekundach, jest to zwyczajnie niemożliwe. Komputery, oczywiście, mogą reagować znacznie szybciej.
Wszystko, co napisałem powyżej, pokazuje dlaczego tyle firm wchodzi ten biznes, dlaczego wykorzystuje komputery, aby uzyskać przewagę na rynkach i zwyczajnie zarabiać pieniądze.
HFT – czyli jak to robić jeszcze szybciej
Automaty działają na bardzo różnych skalach czasowych od milisekund aż nawet po lata. Dziś bardzo modne (i zyskowne) stało się zjawisko HFT – high frequency trading – czyli handlu wysokich częstotliwości. Choć automaty HFT stanowią tylko część świata automatów inwestycyjnych, to o nich mówi się najwięcej.
Co jest, a co nie jest handlem wysokiej częstotliwości istnieją spory, ale dla naszych potrzeb przyjmijmy, że jest to bardzo szybkie (w ciągu nawet ułamków sekundy) dokonywanie transakcji na rynkach.
Wiele dużych firm i banków inwestycyjnych lokuje ogromne pieniądze, aby uzyskać możliwość jak najszybszego dokonywania transakcji. To przekłada się bezpośrednio na zyski. Firmy przy pomocy szybkich komputerów są w stanie składać nawet kilka tysięcy zleceń w ciągu sekundy. Kiedy Państwo czytają to zdanie mogło zostać otwartych i zamkniętych co najmniej kilka, a może nawet kilkadziesiąt, tysięcy transakcji. Każda z nich mogła być niewielka, zysk czy strata to ułamek procenta, ale jeżeli takich transakcji dokonujemy miliony, to robią się całkiem duże pieniądze. Mówi się, że firmy typu Goldman Sachs zarabiają w ten sposób nawet 100 tys. dolarów dziennie.
Jak to się odbywa? Jest kilka rodzajów algorytmów używanych podczas takiego handlu (choć oczywiście szczegóły stanowią pilnie strzeżoną tajemnicę). Większość z nich nie używa tzw. kierunkowych strategii, czyli nie przewiduje wzrostu lub spadku ceny, jak robią tradycyjni inwestorzy, ale stosuje strategie arbitrażowe, wykorzystując chwilowe nieefektywności wycen aktywów czy też składa zlecenia po obu stronach rynku, działając jako market maker i zadowalając się zyskami rzędu 1 centa. Wykorzystywane bywa także tzw. opóźnienie czasowe, czyli zawieranie transakcji zanim reszta rynku zobaczy zlecenia lub wolniejsza część rynku zareaguje na ruch szybszej, wykorzystuje się wiedzę o kolejce zleceń czy gra o rabaty od giełd za płynność.
Czy takie strategie są zagrożeniem dla tradycyjnych traderów? Najczęściej nie, ponieważ działają na zupełnie innych skalach czasowych i większości tradycyjnych traderów nie przeszkadzają, a wręcz pomagają poprzez zwiększenie płynności i zmniejszenie spreadów. Mogą trochę przeszkadzać traderom stosującym bardzo krótkie horyzonty czasowe, poprzez likwidowanie wcześniej przez nich wykorzystywanych nieefektywności czy formacji.
Choć oczywiście istnieją niebezpieczeństwa związane z systemami automatycznymi w tym szybkich częstotliwości, o czym poniżej.
Zagrożenia
Jak wszystko na świecie, automatyczne systemy mają także swoje ciemniejsze strony. Czasami problemy generują błędy ludzi lub systemów, a czasami są to intencjonalne zachowania. Systemy automatyczne, jak inne programy, mogą posiadać błędy, błąd może popełnić obsługujący je człowiek. Gdy wiele systemów działa jednocześnie na rynku, mogą pojawić się nieprzewidziane zdarzenia.
Zagrożenia zmieniają się i ewoluują wraz z rozwojem systemów i zabezpieczeń na rynkach. Kiedyś, przykładowo, były obawy o efekt domina uruchamianych automatycznie zleceń zabezpieczających, tzw. stop loss. Uruchomienie jednego zlecenia mogło powodować spadek ceny uruchamiające kolejne, to znowu następne itd. Ale każdy się uczy. Systemy są dzisiaj „mądrzejsze”, a giełdy posiadają zabezpieczenia – np. przerywają lub spowalniają handel na krótki czas w ekstremalnych sytuacjach, przerywając efekt domina.
Dziś pojawiły się obawy związane z wykorzystaniem systemów wysokich częstotliwości. Zawsze istnieje pokusa niewłaściwego wykorzystania technologii. Zdarza się wykorzystywanie automatów może nie w sposób sprzeczny z prawem, ale nie całkiem etyczny. Przykładem jest np. tzw. quote stuffing – czyli „zapychanie” kwotowań. Polega to błyskawicznym wprowadzaniu kilku tysięcy zleceń na sekundę i ich błyskawicznym anulowaniu, po czym znowu składa się takie zlecenia itd. Kiedy robi tak kilka firm na kilkuset akcjach jednocześnie, powoduje to olbrzymie zapychanie łączy i opóźnienia – właśnie to starają się wykorzystać traderzy wysokich częstotliwości i na nich zarobić niektórzy.
Czasami zdarza się także, że obecność automatów nie jest źródłem problemów, ale kiedy się one pojawią, to przyczyniają się do ich pogłębienia. Tak się stało 6 maja 2010 r. podczas, tzw. flash crash, kiedy index Dow Jones Industrial Average (czyli jeden z głównych indeksów amerykańskich) w ciągu kilku minut spadł do minus 9%, aby w ciągu kilku następnych wrócić do prawie poprzednich poziomów. Po drodze kilka miliardów dolarów zmieniło właściciela, a niektóre aktywa były wyceniane na 1 cent, a inne np. na 100 tys.
Krach zainicjował zwykły fundusz (a nie automat), który złożył bardzo duże zlecenie sprzedaży (wartości ok. 4 mld dol.). Jednak później duży udział w rozprzestrzenianiu się tego zdarzenia miały automaty. Co ciekawe, część z nich się zwyczajnie wyłączyła, co spowodowało kryzys płynności, nie miał kto kupować aktywów. Kryzys zaczął się na kontraktach indeksowych, ale błyskawicznie przeniósł się na rynek ETF-ów i akcji.
Choć przyczyną problemów nie były automaty, zdarzenia te pokazały jak ważna dla dzisiejszego rynku jest ich obecność – to właśnie ich wycofanie spowodowało brak płynności i gwałtowne ruchy cen. W zależności od giełdy mówi się, że od 30 do nawet 90% obrotów jest generowane przez automaty. Pokazało także, jak bardzo rynki są ze sobą powiązane i jak szybko rozprzestrzeniają się ekstremalne zdarzenia na rynkach. To, co się stało, udowodniło braki w zarządzaniu systemem giełd i niejednakowego ich reagowania na zdarzenia ekstremalne. Spowodowało kolejne zmiany i wprowadzenia nowych zabezpieczeń na giełdach.
Problemem jest też nadzór nad automatami w instytucjach. Jeżeli ciągle słyszy się o braku nadzoru nad „ludzkimi” traderami i skandalach, które prowadzą do dużych strat, np. banków dla których pracują, to taki sam mechanizm może zadziałać przy braku właściwego nadzoru nad algorytmami.
Podsumowanie
Choć rozwój technologii i używanie komputerów do aktywnego handlu na giełdach powoduje pewne zagrożenia i zmienia zachowania na rynkach, to – jak się wydaje – nie ma od niego odwrotu. Nie da się zatrzymać postępu technologicznego w żadnej dziedzinie, a tym bardziej w dziedzinie inwestycji finansowych.
Korzyści z automatów inwestujących na rynkach zdają się znacznie przewyższać ewentualne problemy z nimi związane. Stanowi to ogromną szansę na zyskowną działalność firm, a dla pozostałych inwestorów oznacza płynność rynku (więc możliwość wejścia i wyjścia z rynku bez problemów), mniejsze spready i koszty transakcji.
Rynek automatów rośnie gwałtownie i warto się do niego przyłączyć, aby być częścią tej zyskownej rewolucji. To właśnie robi spółka M10 S.A., wchodząca na rynek NewConnect. M10 prowadzi działalność badawczą, rozwojową i licencyjną w obszarze tzw. automatów i algorytmów inwestycyjnych.