Na komunikacji można zarobić

Panie Tomku, mając do wyboru partyjkę golfa w telewizji lub walki MMA, na co się Pan decyduje?

Najchętniej to mecz piłki nożnej. Jednak gdybym musiał koniecznie wybrać, byłaby to raczej partyjka golfa.

No to jestem zdziwiony, bo podobno MMA to sport dla ludzi lubiących silne emocje i wyzwania, a Pan chyba do takich należy?

Sądzę, że tak, zresztą wszyscy dookoła tak mi mówią, więc zakładam, że jakieś ziarno prawdy musi w tym być.

Mało kto ma odwagę powiedzieć, że jego głównym konkurentem jest Facebook. Pan tego nie ukrywa.

Bo takie są realia. Nie należy tego rozumieć w taki sposób, że my chcemy wypchnąć Facebooka z jego głównego obszaru działania w Polsce. Tak wielkich ambicji nie mamy, to nie nasz cel. Niewątpliwie jednak Facebook jest naszym konkurentem, zresztą chyba jedynym poważnym. To trochę tak jak dla Telekomunikacji Polskiej S.A. – z jej całą infrastrukturą, łączami i tak dalej – podstawową konkurencją są sieci komórkowe. Czy one robią to samo? No nie do końca, ale mimo to są największą konkurencją. Podobnie jest z Facebookiem i Gadu-Gadu. My mamy komunikator, któremu bliżej jest do czegoś, co można nazwać telefonem w internecie. Facebook to jest coś… w stylu pubu lub jakiegoś miejsca spotkań. Nie zmienia to jednak faktu, że tu i tu ludzie się komunikują. I jeśli spędzą godzinę w jednym miejscu, to nie spędzą jej w drugim. W sposób oczywisty więc te rzeczy konkurują. Może nie bezpośrednio, ale przecież częścią Facebooka jest też komunikator.

Skupmy się teraz na chwilę na Pana osobie. Przeglądając Pana zawodowe CV, widzimy Wirtualną Polskę, Interię, Bankiera – same znane marki. Które wyzwanie w dotychczasowej Pana karierze było największe?

Pomijając moją obecną przygodę z Gadu-Gadu, która trwa, więc nie czas by ją jeszcze podsumowywać, to chyba było to wyprowadzenie na prostą Interii. Wówczas rynek był podzielony pomiędzy Wirtualna Polskę i Onet. Siła przyzwyczajenia użytkowników sprawiała, że trudno było się wcisnąć. Interia nie była zresztą jedynym kandydatem, by dostać się do tortu. Musieliśmy konkurować z portalami, za którymi stały Telekomunikacja Polska czy Agora. Gdzieś pod koniec 1999 roku ukazał się w renomowanej gazecie ranking, w którym zachodni eksperci oceniali procentowo szanse na przetrwanie dla poszczególnych portali. Interia dostała 1–2%. Dziś jest 3 portalem w Polsce. Wracając jednak do początku tego stulecia, mieliśmy dobry produkt, dobrą technologię, ale pieniędzy na rynku nie było. W takiej sytuacji utrzymanie firmy zatrudniającej 120 osób, wyłącznie z przychodów z ówczesnego rynku reklamowego, było rzeczą niewykonalną. Giełda okazała się dla nas jedyną możliwością pozwalającą w ogóle przetrwać. Kiedy spojrzymy wstecz na zasady panujące wówczas w obrocie giełdowym, to był to zupełnie inny świat niż dzisiaj. Wszystko było też znacznie bardziej sformalizowane i skomplikowane.

Kiedyś będąc 3 portalem, było się jednocześnie 3 firmą internetową. Dziś rynek wygląda zupełnie inaczej. Czy kierunek rozwoju e-biznesu w Polsce czymś Pana zaskoczył?

Osobiście, gdy słucham osoby z branży nowych technologii, która mówi mi, że wie, co będzie za 2 lata, patrzę na nią podejrzliwie. A jeśli ktoś mówi, że wie, co będzie za 5 lat, to trzeba go traktować z przymrużeniem oka i raczej rozejrzeć się za dobrą pomocą lekarską dla niego. Oczywiście, pewne rzeczy można szacować.

Jasne było, że mniejsze podmioty muszą wejść na rynek, że sytuacja z lat 2003–2004 – gdy 80% rynku internetowego miały 3 największe firmy – nie będzie trwać wiecznie. Ale że będzie to akurat wyszukiwarka, którą wypuści Google i ona zapewni ruch tym mniejszym podmiotom, a one będą ją wspierać – tego raczej nikt nie przypuszczał. To, że komunikacja w internecie jest ważna, wiedzieli wszyscy, ale że tak się ukształtuje, stworzy się cała sieć społecznościowa, wówczas nie było to takie oczywiste.

Niedawno jedna z bardziej znanych osób internetu zarzuciła Facebookowi, że niszczy internet, bo zamyka pewne funkcjonalności w jednym miejscu. Ludzie z Facebooka będą mieli pewnie całkowicie odmienne zdanie, twierdząc, że tworzą standard, z którego każdy może skorzystać. Niewątpliwie sieć się centralizuje. Poza paroma krajami na świecie jest jedna wyszukiwarka. Poza paroma wyjątkami jest jedna sieć społecznościowa. Ale czy to dobrze?

Interia i Gadu-Gadu – to dla przeciętnego internauty 2 marki oferujące coś zupełnie innego. Ale gdyby przyjrzeć się bliżej, to właściwie wszystkie firmy, dla których Pan dotychczas pracował, można byłoby sprowadzić do słowa komunikacja. Zgadza się Pan z tym?

Nie do końca. Internet jest taką piękną branżą, ponieważ jest w nim praktycznie wszystko. Jest tam poczta – bo są systemy mailowe, jest telekomunikacja – bo są systemy typu komunikatory czy czaty, jest handel – bo jest Allegro i wszystkie inne sklepy, jest bankowość – wiele operacji bankowych odbywa się przecież wyłącznie przez internet, są wreszcie media – bo przecież mamy portale informacyjne. W internecie tak naprawdę jest wszystko. Komunikacja jest tylko częścią internetu, owszem istotną, w znanych markach stanowiącą nawet 80% trzonu biznesu. Faktycznie każdy z podmiotów, w których pracowałem, działał również w tym zakresie. Chyba z tego wszystkiego, co można znaleźć w sieci, najmniej wspólnego miałem dotychczas z e-commerce i raczej jestem już nie w tym wieku, by to zmieniać, chociaż …nigdy nie mów nigdy.

Wróćmy zatem do Gadu-Gadu, a właściwie GG. Ostatnio trochę się w komunikatorze pozmieniało. Można odnieść wrażenie, że dość uważnie studiowaliście funkcjonalności Facebooka.

W którym miejscu? Nie zgadzam się z tym. My dopiero wypuścimy coś, co w pewnym sensie może być podobne do funkcjonalności Facebooka. Nazywamy to strefą dzielenia. Można tam będzie opublikować ciekawego linka lub krótką wiadomość do wszystkich znajomych. Jeśli chodzi o nasze narzędzia komunikacyjne, uważam, że – póki co – to raczej Facebook mógłby kopiować rozwiązania od nas, a nie odwrotnie. Facebook dopiero uczy się komunikacji czasu rzeczywistego, GG na niej wyrosło.

Staram się wyłapać w Państwa ostatnich działaniach myśl przewodnią dotyczącą prowadzonej strategii. Gdzie jest miejsce GG w dzisiejszym świecie sieci społecznościowych, gdzie chcecie być, powiedzmy, za rok?

Musimy znaleźć miejsce i taki kierunek, w którym będziemy się rozwijać i współistnieć z Facebookiem, czy kolejną globalną siecią społecznościową. Jeżeli próbowalibyśmy robić to samo, w dłuższej perspektywie szanse na skuteczną konkurencję są dość nikłe. Staramy się wymyślić własną drogę i wykorzystać to, co mamy. Przede wszystkim stale bardzo dobrze rozpoznawalną markę, do której miliony użytkowników każdego dnia ma zaufanie. Według mnie błędem firmy, zresztą zostało to zaakceptowane przez właścicieli, było zbyt duże skupienie się na różnych usługach. To skutkowało lekkim zaniedbaniem podstawowego produktu. Dzisiaj na nim się skupiamy, na komunikatorze. Ważne jest, by nie był to program na komputer, który trzeba zainstalować, ale by była to platforma komunikacyjna dostępna także przez przeglądarkę, przygotowana zarówno na komputer, jak i na urządzenia mobilne. Udało nam się to zrealizować. Dzisiaj nasz komunikator jest typową usługą sieciową, łatwą w użyciu. Chcemy do tego dołożyć najróżniejsze kompatybilne rzeczy. Jeżeli mamy systemy znajomych, mamy usługę opartą o serwery i mamy możliwość rozmowy, przesyłania linków itd. – dlaczego nie dać możliwości przesyłania plików? A jeśli już ją dajemy, dlaczego nie dać możliwości ich przechowywania, a skoro to robimy, dlaczego nie zrobić z tego wirtualnego dysku? Idąc dalej, mamy przecież tę przewagę konkurencyjną, że większość naszych użytkowników ma nasz program zainstalowany na komputerze, więc bez żadnych próśb o instalacje możemy zrobić usługę typowego wirtualnego dysku. A jeśli już to mamy, dlaczego nie dołożyć czegoś, co wykorzystuje tę całą sieć społeczną i relacje społeczne, którymi dysponujemy? Na przykład katalogu, który pozwala dzielić się ze wszystkimi znajomymi naszymi plikami. To wszystko powinno iść właśnie według takiego schematu myślenia. I to od tego roku już się dzieje.

Gdzie jest miejsce GG w świecie sieci społecznościowych?

GG samo w sobie jest pewną siecią społeczną tworzącą relacje. Do tej pory skupialiśmy się jednak na komunikacji jeden do jednego. Obok są sieci, które skupiają się na komunikacji jeden do wielu, gdzie komunikacja jeden do jednego jest rzeczą bardziej poboczną. Ale skoro konkurencja wchodzi, nazwijmy to na nasz teren, więc i my chcemy zrobić to samo. Oczywiście nie zrobimy drugiego Facebooka, bo to nie ma kompletnie sensu. My jesteśmy dobrym narzędziem i do tego narzędzia różne rzeczy dodajemy. Na razie wirtualny dysk, z czasem inne różne pomysły, ale nie zdradzamy jeszcze jakie.

To jest i zawsze będzie darmowe – brzmi znajomo?

Tak.

Skype czy GG to powszechnie znane „darmowe serwisy”. Można dziś jeszcze zarobić na komunikacji?

Można, ale jak widać w 90% będą to modele reklamowe. Są oczywiście promile rynku, gdzie dla biznesowych bardzo wymagających klientów można będzie sprzedawać zaawansowane usługi. Jeśli chodzi jednak o usługi masowe i szerokiego zasięgu, to nikt nie będzie chciał za to płacić. Jest jedna prosta przyczyna: niska bariera wejścia. Oczywiście „niska” ma tutaj relatywne znaczenie, gdyż de facto to są duże pieniądze. Nie da się jednak porównać tego z barierą wejścia na rynku telekomunikacyjnym. Jeśli zatem na rynku internetowym ktoś wpada na pomysł pobierania opłat za usługę, zaraz znajdzie się tam ktoś, kto zaoferuje dokładnie taką samą usługę za darmo.

Gdyby miał Pan zainwestować milion złotych w dowolny startup, niezwiązany z tym, co dziś Pan robi, w jakiej branży szukałby Pan pomysłów?

Gdybym wiedział na pewno, to bym to zrobił (śmiech). Odpowiedź poprawna politycznie na dziś to pewnie „inwestycja w kogoś zajmującego się produkcją aplikacji mobilnych”. Tak naprawdę jednak, to nie ma znaczenia. Potrzebna jest po prostu dobra firma. Najbardziej liczą się ludzie i to w ludzi bym zainwestował. Nie da się powiedzieć „zainwestujmy w to”, bo taka jest aktualnie moda. Problem z modami polega na tym, że gdy wszyscy zaczynają w coś inwestować, 95% tych inwestycji nie ma sensu, bo rynek jest po prostu za mały.

Zarządza Pan całkiem sporymi podmiotami, ale startupowa praca u podstaw nie jest Panu obca. Odważyłby się Pan dziś sam założyć nowy startup? Teraz jest trudniej, bo rynek jest zapełniony czy może prościej, bo mamy nadpłynność finansową?

Nie mam żadnego problemu z odwagą i budowaniem czegokolwiek od podstaw. Jeden z moich znajomych powiedział mi, że mam doktorat w zakresie łapania spadających noży. Nie mam problemu z powiedzeniem sobie: jutro zaczynamy firmę od zera. Pracując jednak w dużej firmie, mogę wykorzystać całą swoją wiedzę, doświadczenie i kontakty. Pewnie gdybym zaczynał teraz nowy startup, miałbym przewagę nad osobami, które robią to po raz pierwszy. Tylko jaka jest przyjemność wykorzystywania 10–20% swoich możliwości? Z kolei na startup za 200 milionów jeszcze mnie nie stać.

Czy dzisiejsze startupy mogą zaoferować coś zupełnie nowego, a nie tylko ulepszać to, co już jest? Czy startup z Polski ma szansę zrewolucjonizować internet, nawet na lokalną skalę?

W Polsce większość startupów bazuje jednak na kopiowaniu pomysłów. Nie jest to zresztą problem Polski, raczej całego świata. Czy Facebook na swoim początku był jakiś superinnowacyjny? A Google? Początkowo chłopaki robili po prostu wyszukiwarkę, a gdzie są dziś? Po kilku latach te firmy są już zupełnie inne niż na początku, ale właśnie na tym polega ewolucja.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.