Podobno w biznesie oprócz wiedzy, zaangażowania i ciężkiej pracy, trzeba mieć jeszcze to coś by być we właściwym miejscu we właściwym czasie. Nasza dzisiejsza rozmówczyni sama o sobie mówi, że miała w życiu szczęście.
Pewnie coś w tym jest, ale jeżeli ktoś studiował w łódzkiej filmówce, pełnił funkcję doradcy w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych, opracowywał strategie komunikacyjne dla pierwszych spółek debiutujących na warszawskiej giełdzie i jako założyciel i Prezes Glaubicz Garwolińska Consultants jest jednocześnie akcjonariuszem jednej z największych na świecie sieci niezależnych firm PR , to musi być osobą nietuzinkową. Jaka w rzeczywistości jest jurorka programu Dragon’s Den?
Rozmawiamy dzisiaj z Anną Garwolińską
Zacznijmy od trochę nietypowego pytania. Czy w dzieciństwie lubiła Pani oglądać westerny?
Nie, raczej nie. Preferuję thrillery psychologiczne.
Czytając historię Pani kariery zawodowej mam (jednak) wrażenie, że pozostał (został zaszczepiony) gdzieś w Pani ten obraz pioniera wyruszającego na podbój nieznanych terenów. Weźmy pierwszy przykład z brzegu. Rynek mediów na początku lat 90-tych gdy zakładała Pani swoją firmę PR to był totalny dziki zachód.
Są pokolenia, które mają szczęście, bądź nieszczęście, żyć w czasach przełomów i zmian ustrojowych. Ci którzy mówią, że mieli to szczęście od tych, którzy uznają to za nieszczęście różnią się tylko kwestią podejścia czy kryzys to zatrzaśnięcie się drzwi czy ich otwarcie. I nie przesadzajmy z tym dzikim zachodem. Rzeczników prasowych w resortach mieliśmy jeszcze przed zmianą ustroju, pierwsze kroki ku zorganizowanej komunikacji zaczęły się na początku lat 80-tych.
Czuje się Pani startupowcem?
Nie, ale na pewno z określeń anglojęzycznych przylgnęło do mnie entrepreneur, a nie corporate.
Wiele osób twierdzi, że przedsiębiorcą trzeba się urodzić, że trzeba mieć w sobie to coś, czego nie nauczy żadna szkoła na świecie. To realna ocena rzeczywistości czy górnolotny frazes, którego i tak nie da się zweryfikować?
To zoologia. Istnieją samce i samice alfa, przywódcy stada. Nie różnimy się aż tak bardzo od małp. Patrząc na goryla idącego do ataku stroszącego sierść na ramionach i generalissimusa którejkolwiek armii trudno nie widzieć podobieństwa.
Dlaczego zgodziła się Pani zostać członkiem jury Dragon’s Den?
Dlatego, że po raz pierwszy doceniono firmy z dziedziny doradztwa corporate affairs i potraktowano je jako inwestorów, a nie tylko doradców. Poprosił mnie też o to mój bliski znajomy, szef TV4, a przyjaciołom staram się nie odmawiać.
Jak to zatem jest z tym polskim rynkiem startupów? Miała Pani okazję poznać nie tylko suche koncepty biznesowe, ale przede wszystkim stojących za nimi ludzi. To w większości urodzeni przedsiębiorcy, kapitalistyczne ziarno na posiew, czy raczej tania podróbka zachodnich wzorów?
Przede wszystkim byłam przerażona wyobrażeniem czym jest startup. Najczęściej to były pomysły i postawy – ja jestem genialny, a wy zróbcie mi firmę i zaróbcie dla mnie pieniądze.
Przeważała niska świadomość kim jest inwestor finansowy i czym jest przedsiębiorstwo. Prawie nikt też nie zdawał sobie dobrze sprawy z tego na czym opiera się rynek, sprzedaż, jakimi prawami się rządzi.
Na pytanie o wyjście z danej inwestycji zwykle widziałam przerażone co raz bardziej powiększające się oczy, tak jak by inwestor był kimś kto zostaje na wieki wieków.
Nasze deklaracje na wizji prowadziły do przeprowadzenia due diligence projektu.
Niestety na spotkaniach z wybranymi osobami już po programie często okazywało się, że anturaż kamer powodował, iż uczestnicy opowiadali barwniej i dużo więcej niż potem odnajdywaliśmy w papierach.
Od czasów Pani pracy w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych rynek w Polsce kompletnie się zmienił, dojrzał, wszedł w nowe struktury i uwarunkowania. Próbując porównania sytuacji z lat 90-tych czyli tego budującego się kapitalizmu i tego z czym mamy do czynienia obecnie, czy zgodzi się Pani ze stwierdzeniem, że dziś jest prościej wejść na rynek? Internet dający podpowiedzi modeli biznesowych z całego świata, inwestorzy tylko czekający na ciekawe pomysły – nic tylko zakasać rękawy i działać.
Nie zgodzę się z tym. Obecnie cena wejścia na rynek jest dużo wyższa. W latach 90-tych można było stworzyć firmę na zasadzie – ja i mój notes czy komputer. Każdy mógł zmienić swój życiorys. Dziś próg wejścia na rynek wymaga dużo większych nakładów, lepszych technologii, wiedzy i doświadczenia. Kiedy przyjmuje ludzi do pracy to przede wszystkim patrzę na ich wykształcenie i doświadczenie.
Inwestor to nie jest osoba nie mająca dobrego pomysłu na biznes, to ktoś kto chce zarobić na swoich pieniądzach. Teraz na każdą złotówkę pracuje się ciężej.
W latach 90-tych rynek był głodny, nienasycony niezależnie od branży. Każdy pomysł, minimalna inicjatywa mogła przerodzić się w biznes. Obecnie praktycznie każdy rynek jest już zagospodarowany. Oczywiście teraz łatwiej i szybciej zakłada się firmę, ale nie w samym zakładaniu jest clou, a w utrzymaniu i rozwijaniu firmy przez pierwsze pięć lat.
Po raz kolejny przeżyliśmy zapowiadany koniec świata, ale sytuacja makroekonomiczna nie wygląda najlepiej. Kryzys finansowy ciągle nie daje o sobie zapomnieć, negocjacje kolejnego budżetu Unii na lata 2014 – 2020 z pewnością nie będą należały do najłatwiejszych. Czy na progu nowego roku dostrzega Pani jakieś pozytywne trendy rynkowe, które sprawią, że w grudniu będziemy mogli powiedzieć: „to był dobry rok”?
Na początku lat 90-tych usłyszałam taki dowcip:
Do polskiej siedziby zachodniej firmy przyjeżdża nowo powołany prezes i pyta swojego poprzednika o specyfikę polskiego rynku, jak się po nim poruszać.
Na co poprzednik odpowiada mu, żeby się o nic nie martwił, że w sejfie ma 3 listy i jak przyjdzie czas rocznego sprawozdania i spotkania z radą nadzorczą żeby otworzył najpierw 1 list, potem z każdym rokiem kolejne.
Nowy prezes szczęśliwy skorzystał z rady poprzednika i dobrze się bawił w Polsce cały rok.
Kiedy po roku nadszedł czas rozmowy z radą nadzorczą, prezes nieco przestraszony brakiem wyników firmy otworzył pierwszy list, w którym przeczytał następująca instrukcję:
Kiedy rada nadzorcza wezwie cię na rozmowę, kiepskie wyniki firmy tłumacz tym, że cały rok ciężko pracowałeś sprzątając wewnętrzny bałagan po poprzedniku, w końcu dlatego go wyrzucili, a ty zająłeś jego miejsce, w związku z tym nie mogłeś się zająć sprawami zewnętrznymi.
Prezes jak przeczytał tak zrobił. Rada nadzorcza przyjęła wyjaśnienia widząc w nich jakąś logikę.
Prezes kolejny rok balował, aż nadszedł dzień spotkania z Rada Nadzorczą.
Zdenerwowany sięgnął po następny list i przeczytał:
Tym razem wytłumacz radzie, że złe wyniki firmy spowodowane są ogólno panującym kryzysem, niestabilną sytuacją w kraju, nieudolnością rządzących polityków i ciężko coś na to poradzić.
Prezes jak przeczytał tak zrobił i Rada Nadzorcza kolejny raz okazała się łaskawa.
Prezes już całkowicie spokojny o swoja przyszłość bawił się i kolejny rok. W dniu spotkania z rada nadzorczą z uśmiechem wyjął z sejfu 3 list i przeczytał: a teraz napisz 3 listy dla swojego następcy.
Na sukces trzeba ciężko pracować. Dlatego należy zawsze brać się do roboty bez patrzenia na zewnętrzne uwarunkowania.
Dziękuję za rozmowę